Wpłaty na leczenie chłopców prosimy kierować na konto Fundacji

Alior Bank
42 2490 0005 0000 4600 7549 3994
Tytułem:
21323 - Petelczyc Jacek lub 21324 Petelczyc Kacper
- darowizna na pomoc i ochronę zdrowia

Przekaż 1% podatku

W formularzu PIT wpisz numer:
KRS 0000037904

W rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podaj:
21323 Petelczyc Jacek

lub

21324 Petelczyc Kacper

Szanowni Darczyńcy, prosimy o zaznaczenie w zeznaniu podatkowym pola „Wyrażam zgodę”.

sobota, 24 maja 2014

W krainie snów

Wczoraj w Ośrodku chłopców odbyło się uroczyste przedstawienie z okazji dnia matki.
Dzieci i wychowawcy przygotowali przedstawienie, które już w Teatrze zrobiło ogromną furorę.
Miałam już okazję pokazać Wam zdjęcia z przedstawienia, teraz udało mi się go nagrać.
W przedstawieniu wzięli udział wszyscy wychowankowie ośrodka.
Ogrom pracy włożone w w/w spektakl, starania moich chłopców, doprowadziło do tak ogromnego wzruszenia, że mama nie oszczędzała łez :-)
Sen( początek) rozpoczął się od pobytu w Paryżu.
Jacuś - malarzem


Po świetnym przedstawieniu , przyszedł czas na zaśpiewanie mamą piosenek. Tu pierwsze skrzypce grał Jacek ze swoją koleżanką z grupy. 
Było pięknie, kolorowo i bardzo, ale to bardzo miło.






Miłego weekendu.

środa, 21 maja 2014

Życie z dziećmi niepełnosprawnymi

Zadzwoniła do mnie ostatnio pani redaktor z pewnej gazety, z zapytaniem, czy nie chciałbym, aby redakcja napisała artykuł o moich chłopcach.
Trochę speszona odpowiedziałam ,że raczej nie, ponieważ ja i moja rodzina nie jesteśmy aż tak interesujący, aby w gazetach o nas pisać. Przecież my jesteśmy zwyczajną rodziną, no może trochę nadruchliwą, ale to nie temat do gazety.
Pani jednak nie odpuściła, i zaprosiła mnie do siebie na pogawędkę.
Gdy następnego dnia odwiedziłam redakcję, pani naczelna w skrócie sprecyzowała co chciałaby napisać , i jak miałoby to wyglądać.
Chciałaby jak to określiła napisać artykuł o tym jak żyje się rodzicom z dzieckiem niepełnosprawnym, w moim przypadku to z dwójką dzieci.


Bez wahania odpowiedziałam jej , że jeśli chodzi o taki temat to zaczęłabym i zakończyła jednym słowem " normalnie"
Bo niby skąd mam to wiedzieć. Nie mogę porównać wychowywania zdrowego i chorego dziecka, gdyż nie było mi to dane.
Odpowiedziałam , że raczej powinna zapytać kogoś kto ma taką sytuację w domu. 
Ja od czasu dorosłego życia , żyje tak jak chce, robię co chce, i moje dzieci również żyją normalnie.
Rano wstają do szkoły, sami muszą się ubrać , ja robię im kanapki , o 7:25 przyjeżdża po nich bus i jadą do ośrodka. W ośrodku mają rehabilitację, w których my jako rodzice również uczestniczymy, nie mają może normalnych lekcji, nie mają zadań domowych, ale uczą się i ćwiczą dużo więcej niż ich rówieśnicy, ale tego nie ma co porównywać, gdyż to zupełnie inne nauczanie. 
Około 14:00 jesteśmy już w domu, jemy obiad, i idziemy na dwór, lub chłopcy wychodzą z kolegami sami.
Dla mnie jest to normalne życie, trochę nienormalnej rodzinki :-). 
Po godzinie rozmowy, nie udało się Pani redaktor sklecić z tego artykułu ha ha, choć ja jako były przedstawiciel handlowy, mogłabym sprzedać jej niejedną ciekawą historię, ale niestety nie z mojego życia.

                    *****************************
 Dzisiaj wybraliśmy się z chłopakami na przejażdżkę pociągiem, och jak oni to uwielbiają, a rozrywkę to trzeba im zapewniać ciągle, przede wszystkim chodzi o to żeby ich zmęczyć :-), gdyż bez tego nie ma mowy o normalnym pójściu spać, będą chodzić , psocić  i wymyślać różne zabawy nawet do północy, a jak wiecie my starszyzna jesteśmy już w takim wieku, że fajnie chodzi nam się spać o 21:30 ;-)
Dziś zostali wymęczeni na maksa/!!! W katowickiej galerii jest co zwiedzać, a przejść trzeba ładnych parę kilometrów, więc kładziemy się o normalnej porze ;-)



N a koniec jeszcze się pochwalę , a co tam....
13.05 po raz kolejny chłopcy mieli okazję stanąć na deskach Teatru Małego w Tychach i zaprezentować publiczności nagrodzone w kwietniowym przeglądzie przedstawienie pt.
"W krainie snu" oczywiście w roli głównej Kacper i Jacek.
Tym razem chłopcy wzięli udział w XXII dziecięcych Prezentacjach Artystycznych.
Występ na prawdziwej teatralnej scenie to nie lada przeżycie!
Wszyscy byli bardzo podekscytowani, szczególnie , że widownia była zapełniona do ostatniego miejsca.
Na szczęście przedstawienie bardzo się wszystkim podobało i ekipa orew z chłopcami na czele, została nagrodzona nie tylko gromkimi brawami, otrzymali również piękny puchar i dyplom. Ponadto aktorzy otrzymali paczkę z maskotką i słodyczami.


sobota, 17 maja 2014

Jak to wszystko się zaczęło...

Od czasu założenia bloga, i pisania w nim historii naszego życia, nie zdarzyło się jeszcze abym na coś narzekała. Zauważyłam że niektórym osobom bardzo to przeszkadza, a wręcz denerwuje, no bo jak....
ma dwóch upośledzonych synów, a jest zadowolona z życia.
Po co w ogóle zdecydowała się na drugie , skoro urodziła pierwsze chore.
W skrócie wyjaśnię wszystkim dręczącym mnie pseudo znajomym.
Kiedy urodził się Jacek, wszystko było idealnie dostał 10pkt w skali apgar. 
Przez pierwszy rok rozwijał się tak jak jego rówieśnicy, gaworzył, raczkował , no może w nocy dawał mi trochę popalić, ale to nie był powód, aby myśleć , że z dzieckiem jest coś nie tak, byli tacy co mieli gorzej :-).
Kiedy starszy z braci zaczął chodzić, był dosłownie w stu miejscach naraz , i  tu pierwsza wizyta u lekarza, pani doktor stwierdza, że wszystko jest super, dziecko po prostu jest bardzo żywe, cytuję jej słowa " Pani Moniko lepiej mieć takie żywe, niż siedzące w kącie " proszę się nie martwić , wyrośnie z tego. 
Po jakimś czasie było coraz gorzej, w foteliku samochodowym , żeby zapiąć Jacka potrzebowałam z 15 minut, to było straszne, jak się uparł, to nic nie pomagało.
Po paru tygodniach kolejna wizyta u lekarza Jacek miał rok. Stwierdzono ADHD.
Potem zaczęły się się wędrówki, pedagog, psycholog, neurolog, i tysiące innych różnych zajęć.
Diagnoza wciąż ADHD, nadpobudliwość psychoruchowa. Dziecko jak żywe było tak wciąż jest, zajęć wyciszających mieliśmy wtedy ogrom, ale nic nie pomagało. Trafiliśmy na oddział neurologiczny, tam gdy zobaczyli szalejącego Jacka postanowili zrobić dla nas wyjątek, i nie zostawiać nas na oddziale, tylko dojeżdżać codziennie do Katowic. Jacek dał nam, i lekarzom ostro w kość.
Wiele już nie pamiętam , ale z oddziału neurologicznego wysłano nas do genetyka.
Zaczęło się od Katowic, a skończyło na Warszawie.
Zrobiliśmy badania genetyczne, wyniki po miesiącu, wskazujące, że wszystko jest ok!
A konkretnej diagnozy brak, nikt nie potrafił nam pomóc.
Nikt również nie wiedział, co tak naprawdę dzieje się z naszym dzieckiem.
Nigdy się nie poddaliśmy, zaczęliśmy jeździć do Krakowa na terapie, nic to nie pomagało, więc wyruszamy w drugą stronę- kierunek Częstochowa, tam już było chyba lepiej, bardzo dużo ćwiczeń mnie tam nauczyli, więc mogłam ćwiczyć z Jackiem w domu. 
Rehabilitacje w większości były płatne, dojazdy również mało nie kosztowały, mama wiecznie na zwolnieniu, musieliśmy zacisnąć pasa, bo kasa się kończyła.
Zostaliśmy w Ośrodku wczesnej interwencji w Mikołowie, to był strzał w 10, choć diagnozy wciąż nie było. Jak pamiętam byłam wtedy wykończona, moja waga wskazywała trochę ponad 40kg , wspomnę że mam 172 cm wzrostu, więc wyglądałam okropnie.
Tak na rehabilitacjach, lekarzach i szpitalach zleciały trzy lata.
Gdy okazało się ,że jestem ponownie w ciąży, trochę się przestraszyłam, bo tu chore dziecko, którego z oka nie można spuścić, a w drodze maleństwo. 
Milion myśli przeze mnie przeleciało, ale patrząc z drugiej strony, może, gdy Jacek będzie miał rodzeństwo, będzie mu łatwiej i trochę "wyluzuje". Nikt nie pomyślał nawet o tym, że Kacper również urodzi się chory, no bo niby skąd!!!
Urodził się we wrześniu super chłopczyk 10 pkt apgar, wszystko ok , zdrowy!
Noce przesypia, zupełnie inaczej rozwija się niż Jacek, jest spokojny, i rozczula nawet swojego nadpobudliwego brata.
Mija rok, a Kacper nie mówi. Lekarze twierdzą, że to normalne, ponieważ chłopcy z reguły później zaczynają, ale do tego Kacper nie chce chodzić, i tu też pada hasło spokojnie przyjdzie na niego czas.
Ten czas długo jeszcze nie przychodził, więc wyruszamy do szpitala. Mieliśmy tam już małe znajomości, więc w większości przyjmowali nas w miarę szybko.
Neurolog Kacperka przekazuje informację, że wszystko jest ok. Mijają kolejne tygodnie, zabieram na rehabilitację już również Kacpra, gdy tylko zaczął chodzić , od razu włączał bieg na najwyższy, i ciężko było za nimi dwoma nadążyć.
Któregoś dnia dzwoni do mnie nasza pani genetyczka, z wiadomością, "zapoznałam się dokładnie z kartotekami chłopców i sposobem ich leczenia", prosząc abym przyjechała z Kacprem na badania genetyczne, ponieważ ma jakieś podejrzenia, które we wcześniejszych badaniach Jacka nie wyszły.
Na następny dzień mieliśmy już wizytę w szpitalu. Zrobiliśmy badania i tak jak wcześniej u Jacka musieliśmy uzbroić się w cierpliwość i czekać miesiąc na wyniki.
Po miesiącu zadzwoniła p. Lisik- genetyk
Pani Moniko bardzo prosze przyjechać do mojego gabinetu , najlepiej sama.
Pomyślałam wtedy " o cholera!", czułam że jest coś nie tak.
Dobrze, że w tamtych czasach nie było aż tylu fotoradarów, bo miałabym z tego dnia jeszcze kilka mandatów. Byłam u niej godzinę po telefonie.
I od razu mnie zbombardowała, tak , że nie miałam siły już wracać.
Pani dzieci mają wadę genetyczną, wiąże się z tym upośledzenie umysłowe, i tu cała historia, która w tamtej chwili już do mnie nie docierała, zapłakana wyszłam z gabinetu . Załamana wiadomościami ,w szpitalnym korytarzu posiedziałam jeszcze z dwie godziny i użalałam się nad sobą.
Jak to mam przekichane, trochę po 20-stce i dwójka upośledzonych dzieci.
Przecież ja sobie nie dam rady, to można zwariować, dlaczego ja....... 
Powrót do domu średnio pamiętam, ale wiem , że gdy przekroczyłam próg mieszkania i kiedy moja mała szarańcza przywitała mnie bardzo głośnym krzykiem postanowiłam, nie beczeć w poduszkę , tylko brać się ostro do roboty.
Przecież to nie wyrok, upośledzenie , nic z tych rzeczy , ja ich z tego wyprowadzę. 
Parę dni po odebraniu wyników Kacpra powtórzyliśmy je również u Jacka , i dopiero za drugim razem wyszło - wada genetyczna.
Tak minęło już 13 lat od tych zdarzeń ,moje dzieci nauczyły mnie tak wielu rzeczy, że z pewnością zdrowe by tak nie potrafiły. 
Nie uważam i nie traktuje ich jak upośledzonych, gdyż funkcjonują normalnie.
Sami się ubiorą, zjedzą, wychodzą na dwór, robią zakupy, i wiele innych rzeczy, tak jak ich rówieśnicy.
Jedynie co mają bardziej zaburzone to jest ich mowa, czasem bardzo niezrozumiała, ale z tym też sobie radzą, narysują, pokażą będą gestykulować, tak długo, aż dana osoba ich zrozumie.
Nie zamieniłabym ich na zdrowe!!!
Tak miało być, jest i będzie :-) 


P.S Zapomniałam odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie a mianowicie :
" Po co ciągnie ich Pani po tych kościołach i pielgrzymkach, przecież i tak nic już nie wymodlą"
Odpowiadam:
Oni sobie już bardzo dużo wymodlili, teraz modlą się za innych.
I na dodatek sami tzn. Jacek sam tego chce, bez żadnego zmuszania.

środa, 14 maja 2014

Podejście drugie

Dziś po raz drugi z wychowawcami  ośrodka do którego uczęszczają chłopcy wybraliśmy się do Częstochowy. 
Ostatnim razem jak jechaliśmy lało jak z cebra , więc ze względu na dzieci, które nie mogą się przeziębić, bo zagraża to ich życiu, zmuszeni byliśmy zawrócić, i tak też wtedy nie dojechaliśmy.
Dziś miało być inaczej, a przynajmniej tak się zapowiadało :-)
Pobudka o 5:30 , i co ..... za oknami deszcz :-( 
O nie - pomyślałam, jak już musiałam wstać tak wcześnie i budzić chłopców to tym razem musi się udać. 
Pojechaliśmy , autokar podstawiony, kto chce jechać jedzie, kto nie chce zawraca do domu.
My oczywiście jedziemy.
Reszta posta będzie opisowo-zdjęciowa ;-)
Opowiada Kacper.
Trzeba było nadrobić spanie
w autokarze.
Mama zwlekła mnie z łóżka o 5:45, a ja bardzo nie
lubię wstawać tak wcześnie .
 
                       

                 Dojechaliśmy przed 9:00, ksiądz czekał już nas z niecierpliwością.
                Punktualnie odbyła się Msza Święta za dzieci komunijne,
                bierzmowaną młodzież, naszych rodziców i wychowawców,
                        z pięknym kazaniem.


 
Na Mszy wszyscy byli super grzeczni, a nagrodą
dla nas była pogoda, która poprawiła się
jakby specjalnie dla nas.
Mieliśmy czas na małe zwiedzanie.
Ja postanowiłem się zrelaksować ;-)
Ekipa Orew, z Jackiem na czele postanowili
zrobić sobie kilka fotek, tak na pamiątkę.

Pozowania nie było końca  :-)
Wszyscy chcieli mieć zdjęcie z Jackiem.
O co chodzi? 
Dzisiaj , co rzadko się zdarza, Jacek dał zrobić sobie kilka zdjęć.
To jakiś cud, ponieważ ostatnimi czasy ma tylko takie
na których widać jego plecy .

W Jacka pokoju brakowało już tylko tego obrazu. Z niecierpliwością
czekał tylko, aż pójdziemy go kupić.
Szedł z nim tak przez całą Jasną Górę. 

Chwilę później znów popsuła się pogoda i musieliśmy
uciekać do autokaru.
 

Jacek powinien zostać organizatorem takich wycieczek.
Otworzył bagażnik autokaru, i pomagał rodzicom
z wózkami zapakować sprzęt, a dzieci bezpiecznie
wprowadzał na pokład.
Wszyscy się nim zachwycali


Ja , z mamą już w ciepłym autokarze, grzecznie sobie siedzimy, a Jacek
ogarnia sam sytuację związaną z zasłabnięciem
jego koleżanki. My w ogóle nie byliśmy mu potrzebni.

Ze wszystkim radził sobie sam

Po ciepłej zupce, małym wariactwie, czas na powrót do domu.
Chyba jesteśmy już trochę zmęczeni, tym bardziej'
że znowu leje 

Jacek padł jako pierwszy.
Miał dziś dużo roboty, ale spisał się na medal.

Po chwili zasnąłem i ja.
Nie wiem jak to się stało, ale spałem prawie całą drogę .

Na koniec jeszcze mama dostała siarczystego  buziaka, bo
wyprawa była świetna, a bez niej nie moglibyśmy
pojechać





środa, 7 maja 2014

Lekcja pokazowa

Ośrodek do którego uczęszczają chłopcy zaprosił rodziców, aby zobaczyli jak pracują ich dzieci.
Wczoraj lekcja pokazowa odbyła się w grupie Jacka, a dziś obserwowaliśmy Kacpra.
Jacek wraz z rówieśnikami mieli przedstawić i opowiedzieć o zwierzętach , które w większości żyją na wsi.
Zaczynali od nazwania wszystkich zwierząt, które pojawiły się na tablicy.
Mimo, iż nie mieszkamy na wsi, Jacek znał nazwy zwierząt, a nawet potrafił je naśladować :-).
Wiem, że dla jednych to normalna sprawa, jednak dla nas ,te normalne sprawy to wielkie sukcesy.
Potem padło zadanie, aby powiedzieć co te zwierzęta nam dają, i po co są nam potrzebne.
Z tym było trochę gorzej, ale to , że ze świń są schabowe , a kura daje jaja było dla Jacka oczywiste.
Po chwili stwierdził, że z mleka od krowy ma dziś jogurt na śniadanie ;-) i kolejne zadanie zaliczone przez starszego z braci . Pani zapytał co daje nam owca ? Jacek stwierdził, że szalik i że owcy nie lubi, pytając dlaczego, sprytnie odpowiedział, "  no dlatego, że daje szalik", którego nosić nie cierpi!
Żeby Jacek choć trochę polubił owce, wychowawczyni pokazała mu jeszcze kilka innych rzeczy, które lubi i które dostajemy między innymi od tego zwierzątka .
Na koniec zostało zadanie tylko dla Jacka, który jako jedyny w grupie zna już wszystkie literki.
Musiał wymienić na tablicy wszystkie zwierzęta o których dzisiaj rozmawialiśmy.
Uradowany zabrał się do pracy.
Literki wszystkie zna, ale problem polega na tym, że sam nic nie napisze, tzn. trzeba mu dyktować literki po kolei, aby powstało z nich jakieś słowo, czyli jest hasło:
Jacek piszemy pies.
Napisz P.
Napisz I.
Napisz E
Napisz S.
Tak wszystkie literki potrafi napisać, ale zdanie to na dzień dzisiejszy temat nie do przeskoczenia, a szkoda bo potencjał jest w nim ogromny.
Gdyby tylko nauczył się czytać, pochłaniałby książki w mgnieniu oka, tak je uwielbia. .

Literki jakie są każdy widzi,
koślawce na maksa ;-)
ale są i to jest najważniejsze 

Na pisaniu pierwsza lekcja pokazowa się zakończyła.
Dziś natomiast swoje osiągnięcia chciał zaprezentować mamie , Kacperek.
Pani prowadząca, przygotowała dla dzieci legendę o Krakowie. Zaczęła oczywiście od jej przeczytania, żeby dzieciaczki zapamiętały, o czym czytała, kazała im w trakcie czytanie pokazywać ,  np. krakowski smok był olbrzymi, i tu pytała, " jak olbrzymi jest smok"? wtedy dzieci aż zrywały się z krzeseł, aby pokazać. 
Kacper, nawet dobrze sobie poradził, zapamiętał, że przez Kraków płynie rzeka Wisła, i co najważniejsze, że smok pękł bo jadł za dużo baranów, a potem wypił za dużo wody , czyli praktycznie wszystko huuura;-).
Po przeczytaniu, każde dziecko dostało kartkę, na której naklejali, przygotowane przez nauczycielki obrazki, oraz napisy.


Super jest patrzeć na postępy chłopców. Główki im pracują, więc jeszcze wszystko przed nami.


wtorek, 6 maja 2014

Wspomnienia Jacka

Złodzieja plecaka jeszcze Jacek nie odnalazł. Zabrał dziś do Ośrodka zeszyt , aby sporządzić nowe notatki odnośnie wczorajszej kradzieży. Cały żyje tymi poszukiwaniami, w domu nie mamy innego tematu :-), ale tutaj już zmieniam....
Miało być o wyjeździe i tak tez będzie.
Tak się jechało 
Jak już pisałam Jacek w niedziele wrócił z tygodniowej pielgrzymki z Medjugorie.

Za dużo od niego się nie dowiedziałam, bo opowiadanie wycieczek nie należy do jego mocnych stron, ale jak nie Jacek to dziadki mi opowiedzą, i tak też trochę wiem.
Jacek dojechał na miejsce.
Pierwsze zadanie to samemu się
rozpakować :-)





W autokarze Jacek został mianowany nowym pilotem wycieczek do Medjugorie :-), pomagał wszystkim , a gdy usłyszał jak inna dziewczyna dawała Świadectwo , sam bardzo chciał opowiadać o sobie, ale cóż nie wyszło 
:-(. Mimo tego,
dziecko i tak jest bardzo szczęśliwe. 
Po rozpakowaniu, pierwsze co musiałem zrobić
to przywitać się z Maryją 
Przed wyjazdem założył sobie, że kupi figurkę Pana Jezusa, i tak też się stało przywiózł do domu dużą figurę z kamienia, na którą przygotowane miejsce w pokoju czekało od tygodnia. 
Gdy pytaliśmy Go ile za nią zapłacił, bo wygląda pięknie, Jacek odpowiedział, że Iwan    ( pan, który ma tam sklep z pamiątkami) dał mu za darmo, i że nie chciał od niego żadnej kasy, bo go lubi i koniec. 
Dodatkowo przywiózł ze 100 poświęconych różańców, część z nich rozdał już w ośrodku, a resztę daje wybranym, których sam wybiera. Nawet pan w naszym osiedlowym sklepiku dostał mały prezencik od Jacka.
O mamie też udało mu się nie zapomnieć , przywiózł dla mnie bransoletkę , za którą zawołał dwa euro ;-).



Pogoda trochę nie dopisała,
ale to akurat w niczym mi
nie przeszkadzało


Miała być kąpiel, ale niestety
 pogoda, tym razem popsuła moje plany


Tak rok temu wchodziłem na
Górę Kriżevac
W tym roku nie dałem sobie zrobić zdjęcia ;-)


Wtedy to nawet się kąpałem

poniedziałek, 5 maja 2014

Poszukiwany

Jacuś wrócił cały i zdrowy, a do tego bardzo szczęśliwy, ale o tym opowiem w następnym poście.
Dziś króciutko, bo akcja jest ważna, i syn mój pierworodny podjął ważną interwencję.
W godzinach popołudniowych, kiedy to wróciliśmy z religii, zapukała do nas zapłakana koleżanka Jacka z klatki, pytając, czy nie widzieliśmy jej różowego plecaka, który położyła na schodach.
Jacek , gdy tylko się o tym dowiedział, postanowił działać.
Poszedł na dwór i nie wracał do domu przez trzy godziny, prowadząc dochodzenie.
Wpada dosłownie przed godziną do domu, siada do biurka, i szykuje list gończy za złodziejem.
Pytamy więc młodego detektywa.
Jaki to był plecak? 
Jacek odpowiada - Hello Kitty 
No to super już coś wiemy.
Po chwili pokazuje rysopis sprawcy i mówi:
Wysoki, chudy, bez okularów i miał czarne auto.
Ktokolwiek widział podejrzanego ma zwrócić się z tym do Jacka.
Poniżej przedstawiamy rysopis.



sobota, 3 maja 2014

Troll i zaległości

Chwilę nas tutaj nie było, ale to za sprawą pewnego trolla, który doczepił się do mojego bloga.
Nie wiem, czy tak bardzo mu się on podoba, bo codziennie po kilka razy na niego zaglądał, a potem pod wpisami wyzywał moje dzieci.
Mama zrobiła już z nim porządek i na razie mamy spokój, zresztą mam nadzieję, że na zawsze :-)
Nie ma rzeczy nie możliwych, i w dzisiejszych czasach jesteśmy w stanie dojść do każdego.
Ja na pewno nie pozwolę, aby jakiś cham, który w ogóle nas nie zna, i któremu nic złego nie zrobiliśmy obrażał moje niewinne dzieci.
Pod jednym z moich postów, wrzucił komentarz, że zbieramy pieniądze na leczenie, a dziecko kilka razy w roku do Medjugorie wyjeżdża, no szlak mnie trafił, dziecko jedzie się modlić, i już to komuś przeszkadza, a co do kosztów, jak nas ktoś nie zna to nie ma pojęcia o tym, że jeszcze ani razu za tą wycieczkę nie zapłaciliśmy. Tak się składa, że otaczają nas wspaniali ludzie, o których czasami nawet nie mam pojęcia, bo jeszcze nikt, nie przyszedł i nie powiedział mi , że zafundował Jackowi pielgrzymkę, a tak stało się już pięć razy, i to właśnie jest piękne w tym wszystkim, i żaden anonimowy kretyn tego nie zniszczy.
To tak na początek z grubej rury, a teraz wracam do zaległości :-).

Jacek właśnie wraca do domu, ostatnio jak pisałam to był w drodze na pielgrzymkę, a teraz jest już w drodze do domu, nareszcie!!!
Wszyscy się za nim bardzo stęskniliśmy , a najbardziej chyba Kacper, który nie może się już Go doczekać.
Tak jak wspominałam, nie zadzwonił ani razu, więc kompletnie nic nie wiemy co u niego.
Cały tydzień jego nieobecności w domu, spędziliśmy na naszej działce, gdzie porządkowaliśmy ogródek po zimie. Dużo pomagał mój młodszy synuś, w końcu więcej tam było męskiej roboty, więc pomagał tacie.
Kacper z naszym psiakiem walczyli również o swoje pozycje. 
Rywalizacja zaczęła się na trampolinie, gdzie razem skakali, i jeden drugiego próbował wyeliminować i z zrzucić. Po kilku minutach Kacper odpuścił , a Hugo triumfował swoje zwycięstwo.


Uparty mały Maltańczyk
nie ustąpił.

Mimo upośledzenia umysłowego moich dzieci, pozwalam im na to, aby pomagali nam we wszystkim, nie ma w naszym domu ograniczeń, ze względu na ich chorobę. Uważam , że wszystko da się wypracować, i tak też pod bacznym okiem taty Kacper naprawiał swoją piaskownicę, używając do tego młotka.
I oczywiście jak przystało na Petelczyca, poradził sobie na tyle, na ile mu pozwoliliśmy, czyli super!


Rośnie mi mały majsterkowicz.
Jeszcze kilka lat i kto wie.
..

Wszystkim trollom
mówimy
do widzenia 
Na koniec pięknej słonecznej majówki , dopadł nas grad, który w ogóle nie wystraszył naszego psa.
Hugo widząc co dzieje się w ogrodzie postanowił łapać białe kulki, które wyglądały mu na piłeczki.
Musiała interweniować mama, i zabrać małego wojownika, aby nam się nie przeziębił.